Oferty last minute królowały przez wiele lat na witrynach biur podróży, jak i w naszych głowach. Z uporem łowcy okazji czekało się na atrakcyjne oferty, kupowane praktycznie na ostatnią chwilę. Wiele lata zajęło biurom podróży edukowanie nas, że to first minute jest lepsze, korzystniejsze i na lasty nie ma co liczyć. Przyszedł koronawirus i wszystko zmienił. Czy teraz kupować last czy może first minute? Co jest korzystniejsze, co robić?
First minute, a może last minute?
Jest pewne, że wyjazdy turystyczne długo nie będą wyglądały tak jak dawniej. Nic nie wygląda tak jak wcześniej. W takim razie też zakup wyjazdów urlopowych będzie wyglądał inaczej, a może lepiej powiedzieć – będzie tak jak dawniej.
Duża niepewność tego, co wydarzy się za tydzień, dwa, nie wspominając o przyszłym roku, sprawia, że widać wyraźny powrót do wyboru głównie ofert last minute. Logiczne – nie wiemy co będzie za miesiąc, to po co mam wiązać się umową na wyjazd za kilka czy kilkanaście miesięcy? Do tego jak dodamy ciągłe zmiany w otwieranych/zamykanych kierunkach to nastawiając się na oferty last minute będzie nas spotykało mniej zmian w czasie oczekiwania na wyjazd.
First minute było dobre dla biur podróży, ale też turystów
Oferta first minute sprawiała, że biura podróży mogły bardziej planować swoją sprzedaż, szerokość oferty i wszystkie wokół tego towarzyszące usługi. Jednocześnie my, turyści mieliśmy najczęściej dużo wcześniej zaplanowane wakacje, było na co czekać. A lastów praktycznie nie było. Do tego, w takim układzie, biura mogły śmielej oferować szerszą ofertę, więcej kierunków – było to zwyczajnie bardziej przewidywalne.
Teraz, kiedy nie wiadomo czy klienci będą, ilu będzie, jak wielu się załapie na oferty last i ile na nich da się zarobić, biura niestety będą ograniczać proponowane kierunki i ilość hoteli. Oferta wyraźnie się skurczy – czy to z koronawirusem, czy bez niego, najbliższe lata będą pod znakiem „ograniczeń”.
Żegnaj last minute, niech żyje last minute!
Klienci wyraźnie odczuli niższe ceny i wysyp ofert last minute, które pojawiają się masowo u poszczególnych biur podróży, jako narzędzie walki o turystów. W tym przypadku zyskują tylko urlopowicze – mogą w bardzo niskich cenach wyjechać na zagraniczny urlop. Na ten moment cena to główny, a zarazem najmocniejszy wabik, aby mimo zagrożenia epidemicznego zachęcić do skorzystania z wyjazdów zagranicznych.
Przeczytaj również: Podróże lotnicze w czasach koronawirusa
Wyraźnie widać napływ szukających okazji – przez zaprzyjaźnione biura przewijają się chętni na tanie wakacje. Wielu liczy na to, że złapie atrakcyjny wyjazd na 2-3 dni przed wylotem. Patrząc na ceny w Polsce, a jednocześnie na to jakie tłumy wypoczywają w turystycznych miejscowościach, to naszym zdaniem bezpieczniej jest jechać za granicę, gdzie słońce jest w pakiecie! Więc to całkiem dobra strategia – zostać takim łowcą lastów. No… trzeba mieć jeszcze wystarczająco dużo urlopu.
Czy powrót popularności last minute zostanie z nami na dłużej?
Zdecydowanie tak, wyraźnie to widać po planach urlopowych klientów, z którymi rozmawiamy. Nie chcą teraz planować przyszłorocznych wakacji. Czasami kuszą się na niską zaliczkę i coś sobie rezerwują, ale sami przyznają, że przecież nie wiadomo czy dany kierunek lub hotel, który teraz wybiorą, będzie dostępny za kilka miesięcy. Częściej jednak słyszymy – poczekamy, zobaczymy, sami nie wiemy…
Można też przyjąć postawę „zarezerwujmy first minute – co nam szkodzi”, najwyżej zmienimy, a tak to przynajmniej będziemy mieć na co czekać. Czyli tak jak to robiliśmy do tej pory, tak aby próbować wrócić do normalności. My tak zrobiliśmy – mamy już kupiony first minute na Teneryfę. Czas pokaże co z tego wyjdzie. A Ty co zrobisz? Ciekawe.